W dzieciństwie chciałem być geografem, pisarzem albo dziennikarzem. To przede wszystkim wina książek, które czytałem. W klasie maturalnej jednak wygrałem finał wojewódzki olimpiady z języka angielskiego i mogłem iść na studia bez egzaminów, więc już więcej powołania nie szukałem.
Byłem całkiem dobry z angielskiego, bo czułem respekt przed nauczycielką z mojego II LO im. Majakowskiego (dziś im. Malczewskiej) w Zawierciu. Więc początkowo uczyłem się ze strachu. A potem polubiłem ten język. Poza tym w latach 70. język angielski to było coś elitarnego, dawał dostęp do wiedzy, która nie była ogólnodostępna.
Studia na anglistyce rozpocząłem w 1979 r. Wówczas to była ul. Bando. Nikt z nas nie wiedział, kim był patron. Oczywiście sprawdziłem. Okazało się, że działaczem komunistycznym. Jakoś mnie to nie zdziwiło.
Początkowo mieszkałem na kwaterze przy Nowopogońskiej u bardzo leciwej pani. Dała mi do dyspozycji swój pokój stołowy, gdzie co wieczór siedziała ze mną i oglądała telewizję. Powiedzieć, że mi się tam nie podobało, to nic nie powiedzieć. Pamiętam, że w łazience na brzegu wanny moja gospodyni zawsze zostawiała sztuczną szczękę. Każdej nocy biła też pięściami w piecyk gazowy i krzyczała na sąsiadów z góry. Podobno jej przeszkadzali, ale nie bardzo wiedziałem w czym. Po roku przeniosłem się na inną stancję, po dwóch latach zacząłem waletować u kolegów w akademiku. Potem oficjalnie przyznano mi miejsce w pokoju. Wcześniej się nie dało, ponieważ będąc z Poręby, mieszkałem za blisko. Takie były przepisy. A ja byłem zbyt niewinny, żeby przepisy obchodzić.
Jednym z ważniejszych wydarzeń czasu studiów był strajk okupacyjny z grudnia 1981 r. Solidaryzowaliśmy się ze studentami z Wyższej Szkoły Inżynierskiej z Radomia. Nie byłem wcześniej żadnym opozycjonistą, ale nadeszły takie czasy, że po prostu nie dało się stać neutralnie z boku. Były dwie strony i po jednej z nich należało się opowiedzieć. No to się opowiedziałem. A zaraz potem wprowadzono stan wojenny i na kilka miesięcy wyrzucono nas wszystkich z akademików.
Po studiach był rok wojska. Po szkółce we Wrocławiu zaproponowano mi półroczny leśny poligon w Drawsku albo Bliski Wschód. Akurat zmieniał się kontyngent na Wzgórzach Golan i potrzebny był ktoś ze znajomością angielskiego. Wcześniej byłem tylko raz w NRD na obozie harcerskim i raz w Budapeszcie, a marzyłem o dalekich podróżach. Wybrałem więc bez wahania Syrię.
1 października 1986 r. zacząłem pracę na Uniwersytecie Śląskim. Będąc zatrudnionym przy Żytniej 10, przeszedłem wszystkie szczeble kariery: doktorat na uniwersytecie w Toruniu, habilitacja podczas stypendium w Essen i tytuł profesorski w 2007 r. Spędziłem w tym budynku prawie 30 lat. Przy Żytniej 10 wraz z kolegą zajmowaliśmy klitkę przy schodach na parterze. Mówiono, że siedzę tam jak Harry Potter w komórce. Wstyd było kogoś zaprosić.
Wszystkie komentarze