Pierwsze w kraju wyburzone centrum handlowe
Ostatnio o Sosnowcu zrobiło się głośno, bo właśnie u nas trwa równanie z ziemią hipermarketu. To pierwszy taki przypadek w Polsce. Przyglądam się tej sytuacji, bo ma ona dla mnie co najmniej kilka wymiarów. Po pierwsze, niesamowite jest to, że zabetonowana przestrzeń i parking, na który przez lata regularnie wylewano środki chemiczne, by wyplewić niechcianą zieleń, potrafi odrodzić się w kilka miesięcy. Kiedy tylko zamknięto sklep, z każdej szczeliny zaczęły wyrastać trawy, samosiejki drzew i w szybkim tempie cały plac wokół marketu zmienił się diametralnie. Wierzę w to, że chociaż na co dzień mocno nadużywamy gościnności matki natury, ona wciąż ma siłę, żeby się odradzać. Myślę, że jesteśmy dla niej rodzajem eksperymentu i jeśli w pewnym momencie uzna, że jednak nie spełniamy jej oczekiwań, po prostu wymieni nas na inny, lepszy gatunek. Tak jak stało się to kiedyś z dinozaurami.
Zniknięcie wielkiego centrum handlowego to dla mnie również znak, że nie zawsze wygrywają ekonomiczne kalkulacje i wiedza marketingowców o tym, jak skłonić ludzi do wydawania większych pieniędzy. Ustawienie odpowiedniego oświetlenia, wyszczuplających luster i regałów z chlebem na końcu alejki to, jak widać, wcale nie musi być recepta na sukces.
Mieszkałem z żoną niemal w każdej dzielnicy Krakowa, potem przez moment w Sosnowcu, aż w końcu osiedliśmy w Będzinie. Dodatkowo niedawno wynająłem mieszkanie w Warszawie. Pierwszą rzecz, którą muszę zrobić, żeby "oswoić" okolicę i poczuć się jak u siebie, to poznać na bazarku jakąś "panią Małgosię", od której będę kupował chleb, czy "pana Władka", który zawsze fachowym okiem obejrzy samochód. Oboje z żoną mamy silną potrzebę nawiązywania i pielęgnowania takich relacji. W wielkich marketach nie jest to w ogóle możliwe. Wygląda na to, że powoli dostrzega to coraz więcej osób.
Wszystkie komentarze